Joanna Bartoń- Drzazgi (recenzja)

 Cześć :) Małe polskie wydawnictwo i dziewczyna, która od zawsze chciała pisać. Czy to może się udać? Dzięki Wydawnictwu Janka Joanna Bartoń wydaje kolejną powieść- Drzazgi.
Sama autorka jest mi bliska ze względów geograficznych- Wrocław jest wspólnym mianownikiem. Niewielka różnica wieku oraz akcja książki umieszczona w okolicy, którą znam, już od początku pozwoliła mi na nić sympatii. Zatem zapraszam na recenzję.



 Zostajemy zaproszeni do świata bohaterów, tuż po ŚRODZIE. Tej ŚRODZIE, która zmienia wszystko w ich życiu. Liliana Hipner jest osobą specyficzną, nieprzystosowaną do życia w społeczeństwie. Najlepiej czuje się sama, w swoim mieszkaniu, w półmroku i ciszy, bez zbędnego towarzystwa. Do grona bliskich jej osób należy; ojciec, syn oraz dwójka przyjaciół vel. kochanków.
 Dzieciństwo minęło jej w kochających ramionach ojca i w towarzystwie niestabilnej emocjonalnie matki, której życie balansowało pomiędzy domem (krótkie okresy), a piwnicą czy lasem.

'Mama wychodziła z piwnicy tylko w pochmurne dni, ponieważ twierdziła, że razi ją słońce[...]
Mama miała tak naprawdę dwa wcielenia: piwniczne i leśne. To drugie oznaczało przesiadywanie- oczywiście w odpowiednią pogodę- na pieńku wyciętej sosny i wpatrywanie się w mech.'
 Raz w życiu była naprawdę szczęśliwa- Mareczek, pierwsza miłość, która zakończyła się ciążą, zdradą, oraz finalnie jego śmiercią. Liliana chociaż cierpi to trzyma się z boku- nie idzie nawet na pogrzeb.
 Kiedy rodzi syna, nie szaleje na jego punkcie. Prawie całą opiekę przejmuje jej ojciec. Ona natomiat boi się kruchości małego ciałka niemowlaka. Instynkt macierzyński w pełnym tego słowa znaczenium, nigdy nie powstaje. W końcu wyprowadza się do Łodzi, do swojej ciotki. Studia tu są jedynie wymówką, główny powód to zbudowanie więzi pomiędzy matką, a synem.

'Nie mogła powiedzieć, że posiadanie dziecka jej nie cieszy.[...] Z trudem jednak znosiła niektóre aspekty związane z opieką nad nim. [...] Nie zlała się z nim w jedność i od początku traktowała go jako odrębnie istniejącą osobę. Tata przeciwnie; wszystko przeżywał z Gabrysiem wspólnie, choćby miało to być ząbkowanie.
Czasami zastanawiała się, kto właściwie jest dla niego matką, i wiedziała, że tata ma podobne wątpliwości.'

 W końcu myśli, że ma w miarę ustabilizowane życie, a tu nadchodzi ŚRODA - cios przychodzi z niespodziewanej strony. Jej syn, określany mianem geniusza muzycznego, zabija. Ofiarą pada jego wykładowca. Tak rozpoczyna się podróż bohaterki po wspomnienia. Szuka w swoim życiu czegoś, co pozwoli jej zrozumieć i przestać się obwiniać. Skoro ona jest tak podobna do swojej chorej matki; skąd u jej syna zdolność do zabijania?

'Ja jestem przyczyną. Oto dlaczego ten człowiek nie żyje. Jestem matką, sprawczynią sprawcy.'

  Analizuje swoje związki ze społeczeństwem, a wnioski są dosyć zaskakujące. Poszukując odpowiedzi zadaje sobie ból i to nie czysto fizyczny. Próbuje żyć intensywnie, zagłuszyć momentami wspomnienia. Czy w końcu odnajdzie spokój?



  Książka, krótka (zaledwie 170stron), ale jak sam tytuł wskazuje niepostrzeżenie wdziera się w nasz głąb zostawiając ślady. Nie jest to utwór, wobec którego możemy przejść obojętnie. Każe usiąść, zastanowić się, rozłożyć sprawę na czynniki pierwsze. Chociaż  wątek kryminalny jest mocno wyczuwalny, to właśnie psychologiczny aspekt jest dla nas ucztą.
 Główna bohaterka jest postacią tragiczną; wiecznie uzależniona- alkohol, leki, narkotyki. Robi wszystko by swoje życie zmienić w niebyt, nie chce czuć. Lubi być odurzona by świat nie miał dostępu do jej wnętrza.
Kochała raz w życiu, a późniejsze relacje są tylko powierzchowne. Nie potrzebuje ludzi. Tak naprawdę nie kocha nawet syna- łatwo pozbywa się go ze swojego serca, jakby nigdy nie istniał. Jedyna głęboka i prawdziwa więź łączy ją z ojcem. 

'On mnie jakoś wymazał. Jednym czynem. Znał mnie jak nikt. Wiedział, gdzie uderzyć. Uczę go nie zabijać pająków, a on zabija człowieka?! Wyrzekł się mnie w ten sposób, rozumiesz? To ja teraz wyrzekam się jego.'
 
  Podoba mi się styl Bartoń; tematyka ciężka, a z taką lekkością wnika i rozkłada na części pierwsze psychikę postaci. Język lekki, przyjemny! Dialogi wartkie, ale także z pewną dawką humoru- wytrawnie toczy potyczki słowne bohaterów.

'A o mnie zapomnijcie. Nie dzwonić, nie pisać, nie kontaktować się. Nie odpowiem i tak. Dla mnie umarliście. Do niewidzenia, do niejutra, ciao i pa.'

 Sam zamysł na książkę niezmiernie mi się podoba. Jest akcja właściwa, która toczy się w czasie rzeczywistym, by ustępować miejsca wcześniejszym zdarzeniom. Retrospekcja jest na tyle fajnie wpleciona, że nie gubimy wątku.
Dla mnie czasami problemem była trzecioosobowa narracja- kiedy pojawiało się więcej bohaterów w dialogu, musiałam kilkukrotnie czytać i dosyć mocno się skupiać by nie przypisać kwestii nieodpowiednim osobom. Nie psuło to jednak przyjemności z obcowania z dziełem. 
 Autorka po cichu zadaje pytanie: Czy matka musi kochać swoje dziecko? W polskiej rzeczywistości i kulcie Matki Polki- odważne zagranie. Co drugi będzie oburzony, bo jak tu tak nie kochać?! Zapewniam, że Bartoń wie co robi i robi to w sposób genialny.
Polecam!
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi czytelniku, dziękuję, że dotarłeś aż tutaj. Czekam na Twoje zdanie w tym temacie, śmiało- będzie mi miło podjąć się dyskusji.

Copyright © 2014 Patriseria , Blogger