John P. Strelecky- Kawiarnia na końcu świata (recenzja)

Cześć :) Właśnie skończyłam czytać, więc siadam na 'świeżo' z recenzją. Kawiarnię na końcu świata otrzymałam jako egzemplarz recenzencki od wydawnictwa Aktywa (dziękuję☺ ).



 John swoją opowieść zaczyna od upragnionego urlopu, na który się wybiera. Ma dosyć pesymistyczne nastawienie, bo nigdy nic nie idzie po jego myśli i tak jest tym razem. Zamiast sunąć autostrada prosto do celu staje w korku. W poczuciu beznadziei i zrezygnowania zjeżdża z trasy i gubi zasięg GPS. Gdyby tego było mało, pustkowia i szutrowe drogi ciągną się w nieskończoność.
Jest zły, sfrustrowany i głodny, zaczyna kończyć mu się paliwo i wtedy dostrzega kawiarnię. Jest to pierwszy ślad bytności człowieka od wielu kilometrów. 
 Podczas rozmów z personelem zadaje sobie pytanie: Dlaczego tu jestem? Sprowokowany zaczyna rozważać swój sens istnienia. Okazuje się, że każdy z osobliwych klientów tego lokalu przeżywa podobne rozterki. 
Celem rozważań jest odnalezienie sensu życia, by skończyć z wyścigiem szczurów i zacząć żyć naprawdę. John nie jest pewny jak ma odnaleźć swoją drogę i czy ma w sobie tyle odwagi by żyć zgodnie z przeznaczeniem.

Otóż, cała sztuka tkwi w tym, aby zrozumieć, że coś przynosi nam szczęście i satysfakcję
nie dlatego, że ktoś tak twierdzi, ale dlatego, że sami tak uznamy i sami się o tym przekonamy.


  Książka jest alegorią współczesności. Ludzie w pędzie za pieniądzem tracą czas i zdrowie. Pracują do utraty tchu, kupują masę rzeczy, a tak naprawdę nie czują się szczęśliwi. 

Branża marketingowa wie, jakie struny poruszyć byśmy chcieli więcej i więcej.

 Nie jestem fanką książek motywujących. Zastanawiam się co stało się z ludźmi, że nie potrafią żyć. Triumfy świecą tysiące mentorów, coachów- którzy 'objawiają' oczywiste prawdy życiowe. Za każdą wskazówkę pobierają sowite wynagrodzenie.
Niestety męczyłam się niemiłosiernie. Bardzo duża czcionka, mam wrażenie, że to tylko po to by wydawała się dłuższa. Zaledwie 140 stron, a czytałam tydzień. Rozważania bohatera się powielają, niby już dochodzi do jakiś wniosków, a za chwilę zaczyna od początku. 
 John przeżuwa śniadanie, a w międzyczasie myśli nad swoim przeznaczeniem- dla mnie to abstrakcja. W końcu dochodzi do wniosku, że można robić to co się lubi i z tego się utrzymywać, że nie trzeba spędzić całego życia w pracy, z której nie czerpie się satysfakcji.
Dodatkowy smaczek to napisy w karcie dań, które się zmieniają już w trakcie czytania (dodam, że karta jest papierowa) oraz obsługa czytająca w myślach.
Widziałam porównania do Alhemika Paulo Coelho- ja absolutnie nie zestawiłabym tych książek. Coelho przy tym to majstersztyk! Strelecky pisze prostym językiem, jego historia nie porywa, wręcz męczy. 
Jestem na nie; nie było to ani odkrywcze, ani fenomenalne.
 


2 komentarze:

  1. Też mnie jakoś takie książki nie pociągają. Jestem jak dzieciak, który z góry zakłada że musi być dobrze i nie mam ochoty słuchać rad kołczów :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie! Ważne by przeżyć zycie po swojemu :) Jak można mówić, że jest się szczęśliwym żyjąc wg wskazówek innych? :)

      Usuń

Drogi czytelniku, dziękuję, że dotarłeś aż tutaj. Czekam na Twoje zdanie w tym temacie, śmiało- będzie mi miło podjąć się dyskusji.

Copyright © 2014 Patriseria , Blogger